Samotność nie pozwala odpoczywać

Ostatnio bardzo dziwnie się czuję. Samotność tak bardzo mnie przytłacza, jak jeszcze nigdy dotąd. To jest coś takiego, czego do tej pory nie umiałam sobie nawet wyobrazić. Tak, jakby uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą i nie chciało mnie puścić. Nawet nie wiem, co zrobić z tym koszmarnym uczuciem ani ze sobą. Zaczęło się kilka dni temu i od tamtej pory tylko przybiera na sile. Cały czas chce mi się płakać i ze strachem myślę o jutrzejszym dniu, bo przecież jutro niedziela. Dla innych dzień odpoczynku, a dla mnie najbardziej samotny dzień w tygodniu.

Samotność nie pozwala odpoczywać

Nie wiem w ogóle, jak to się stało ani co konkretnie mi się stało. Przerabiałam to już i było dobrze: okres próbny, nowe miejsce, nowi ludzie, nowa praca, nowy adres zamieszkania. Przechodziłam przez to, poznałam, jak to jest - i czułam się w miarę normalnie, a teraz... masakra. Taka totalna pustka, taka przybijająca i przytłaczająca samotność, że w głowie się nie mieści. 

Czemu tak jest? Nie wiem. W pracy nikt mnie nie męczy, nie dręczy, nie wrzeszczy na mnie - póki co. Wszystko jest normalnie i wszyscy są normalni. Normalnie można porozmawiać z ludźmi w pokoju i nikt mnie nie prześladuje. Taka zwyczajna spokojna praca, jak na razie. 

Zdarzało mi się pracować w miejscach, w których ludzie się nawzajem dręczyli i byli wredni dla innych. Przetrwałam to i czułam się jakoś w miarę stabilnie, a w obecnej pracy jest normalnie i nikt nikogo nie dręczy, a mimo to czuję takie osamotnienie, jakby naprawdę coś się strasznego działo.

Mieszkam na osiedlu, które wcześniej już znałam, więc to nie jest kwestia całkowicie nieznanego miejsca. Fakt, że współlokatorzy są tacy nie za bardzo, ale to tylko jeden niekorzystny czynnik. Reszta czynników układa się tak, jak powinna, więc nie wiem, czemu czuję się tak bardzo źle. Sama siebie nie rozumiem.

Z poprzednimi współlokatorami zdarzało mi się czasem pogadać i - z nielicznymi wyjątkami - mówiliśmy sobie "cześć". Z obecnymi kontaktu praktycznie nie mam. Robią bardzo głośne i tłoczne imprezy, kiedy chcą, i są oburzeni, gdy delikatnie zwracam im uwagę. Nie odpowiadają mi na "cześć", jakbym coś strasznego im zrobiła. Wcześniej długo mieszkali tylko we dwójkę i podejrzewam, że po prostu są oburzeni, że wprowadził się ktoś nowy i zajmuje jakąś tam część "ich" przestrzeni. No cóż, mogli wynająć mieszkanie tylko dla siebie i podzielić koszty na 2, ale widocznie taniej im się opłacało wziąć 2 pokoje w 3-osobowym mieszkaniu, a że jednak ktoś trzeci w końcu rzeczywiście się wprowadził, to już niedobrze.

Możliwe, że odzywa się mój silny schemat odrzucenia. Inny by to olał, a dla mnie odrzucenie przez kogoś, choćby tylko przez współlokatorów, to powód do rozpaczy - czy tego chcę czy nie. To się dzieje na poziomie emocjonalnym, więc jest niejako poza moją kontrolą. Emocjonalnie odzywa się we mnie skrzywdzone i odrzucone dziecko, które chce tylko płakać i płakać.

Dawnymi czasy najbardziej nie lubiłam powrotów do mieszkania w niedzielę wieczorem. Czułam się tak samotna, odczuwałam tak straszną pustkę, że myślałam tylko o tym, aby wreszcie już był poniedziałek rano. Jesteś w domu, jesteś, aż tu nagle znajdujesz się gdzieś w pustym pokoju, a wokół tylko pustka. Strasznie głupie uczucie. Kiedy miałam do pracy na popołudnie, to wolałam wracać w poniedziałek rano - wtedy od razu szykowałam się do pracy, szłam lub jechałam do tej pracy i coś tam się działo. Zapominałam trochę o tej pustce i rzucałam się w wir codziennych obowiązków.

Teraz czuję się jeszcze gorzej niż po tych powrotach w niedzielę wieczorem. Siedzę sama w zupełnie pustym pokoju, nikogo obok mnie nie ma, a za ścianą mam współlokatorów, którzy mają mnie gdzieś i najlepiej by dla nich było, żebym się w końcu wyprowadziła. Mam nadzieję, że przynajmniej imprezy znów jakiejś nie urządzą i nie sprowadzą stada znajomych, którzy będą mi się drzeć pod drzwiami.

Jestem na okresie próbnym, więc nawet nie wiem, czy mnie dalej zatrudnią czy nie - nie ma więc za bardzo sensu szukać teraz nowego lokum, skoro i tak w tym mam okres wypowiedzenia. Przetrwałam wielu współlokatorów, a ostatnim razem również wścibskich właścicieli, więc przetrwam też to. Tylko "trochę" mi szkoda, że w tym kraju nie mogę zarobić takich pieniędzy, aby sobie wynająć kawalerkę jak normalny człowiek, a za to muszę użerać się z jakimiś dziwakami w mieszkaniu. Oczywiście trafiałam też na normalnych współlokatorów, ale to jest loteria. Każdy współlokator to inna historia i inna sytuacja. Na początku prawie każdy wydaje się fajny, a ewentualne syfy wychodzą później, jak to mówią: w praniu.

Miałam współlokatorów zapychających kibel, współlokatorów obsrywających kibel, nie umiejących trafić do kibla, zostawiających stos naczyń w zlewie na weekend, rozmawiających głośno przez telefon - nawet nocami, nie wyrzucających po sobie śmieci, przesiadujących non stop w kuchni, ale generalnie to wszystko jest do przeżycia. Co najwyżej wzbudza lżejszą lub cięższą irytację, natomiast teraz jest inna sytuacja. Cóż, życie to ciągłe wyzwania.

Z tego poczucia samotności znów chciałam kogoś poznać na badoo, ale zapomniałam, że przecież typowe badoo jest typowe. Chciałam normalnie pogadać, a w odpowiedzi albo nic albo "a masz więcej zdjęć?". Był też troskliwy koleś, który martwił się, czy lubię duże penisy i czy da radę swojego we mnie zmieścić, bo duży. Czego ja na tym badoo w ogóle szukałam? Tam tylko na jednorazowy seks się umawiają i nic więcej. A gdzie w internecie umawiają się normalnie? W sumie to nie wiem. Na czatach umawiają się na jednorazowe przygody, na badoo też i w sumie chyba wszystkich portali randkowych to dotyczy. Tindera nawet nie zakładam, bo każdy wie, że tinder istnieje tylko dla poszukiwaczy szybkich i łatwych przygód. 

Smutne to wszystko. Samotność też powoduje u mnie smutek.

Komentarze