Ludzie są różni, musisz być cierpliwa

Niesamowite jest dla mnie to, w jaki sposób zwykłe drobiazgi potrafią poróżnić ludzi lub spowodować u nich wręcz maksymalny poziom frustracji. U nich, a w zasadzie u mnie też. 

Ludzie są różni, musisz być cierpliwa

Zwykła codzienna sytuacja: ktoś w domu prosi cię o jakąś drobną przysługę. Weź kup mi to, jak będziesz wracać, weź kup mi tamto, weź zanieś mu to, weź zanieś mu tamto. Idź otwórz drzwi, odbierz list, weź paczkę. Sprawdź to, sprawdź tamto, sprawdź owamto. Dzwonię do ciebie, bo powiedz jej, żeby odebrała telefon, bo nie odbiera. No po prostu takie zwykłe domowe sprawy. Co w nich złego? W zasadzie nic, ALE... Ale gdy takie prośby słyszy się codziennie lub nawet kilka razy dziennie i ciągle, w kółko, bez przerwy trzeba komuś załatwiać jakieś drobne sprawy, kupować jakie pierdoły "po drodze", odbierać recepty, to w końcu człowiek zaczyna czuć się osaczony i zaczyna mieć tego wszystkiego dosyć. 

Zostawiłam telefon w pokoju, wracam, a tu 4 połączenia nieodebrane. I ja już wiem, w jakiej sprawie. Mam coś sprawdzić znowu, coś załatwić, coś przynieść lub wynieść. I tak co kilka dni. Poszłam wziąć prysznic, a tu wrzask, bo przecież domofon nie działa, a trzeba komuś drzwi otworzyć na dole. Czasami naprawdę można było dostać pierdolca. Nic nie można zrobić po swojemu, bo trzeba być w ciągłej gotowości, że może, że może trzeba będzie, że ktoś tam coś będzie chciał. Kompletnie nie ma się wtedy swojego życia, żyje się wtedy przez cały dzień tym, żeby służyć innym. Chcesz sobie w spokoju posiedzieć i film obejrzeć, ale nie ma takiej opcji, bo już telefon pod tytułem "weź sprawdź, co się dzieje, bo ona nie odbiera". Jak nie odbiera, to może nie chce odebrać - proste.

I gdy jestem sama w swoim wynajmowanym pokoju i w tej właśnie chwili nie jestem od nikogo zależna, to dopiero teraz dociera do mnie, jakie to było osaczające, męczące i frustrujące. Bycie na każde skinienie. Teraz, gdy wychodzę z domu, to nie muszę się martwić, czy komuś coś kupić "po drodze", czy komuś coś zanieść, wychodzę dla siebie i wracam dla siebie. Mogę odetchnąć, niesamowite. Być może to się zmieni, być może nie. To zależy, czy przedłużą mi umowę w pracy.

Ktoś powie: zwykłe pierdoły, dziewczyna robi z igły widły - i być może tak jest. Ale nadmiar igieł również potrafi pokłuć. Może nie śmiertelnie, ale dosyć dotkliwie. Człowieka też można osaczyć tak, że nie ma już siły nawet łba wychylić przez okno.

Miałam też taką sytuację, tyle że na gruncie pracowym, że trafiłam na osobę dość specyficzną: wiecznie narzekała, wiecznie jej coś nie pasowało. Wszystko było źle, wszystko było niedobrze, ja oczywiście również byłam zła, niedobra i ciągle wszystko źle robiłam. Nawet to, że kanapkę położyłam na SWOIM biurku, też było wg niej oburzające. Zaczęła krzyczeć "schowaj to, schowaj to!". Ja się spytałam spokojnie, o co chodzi, czy ktoś tu kradnie kanapki czy co. Okazało się, że psuję estetykę pomieszczenia. Jedzenie na biurku jest bardzo nieestetyczne i tak nie wolno. Pomyślałam wtedy: Dobra, przeboleję, to w końcu nic takiego. Ponoć też za bardzo włosy gubiłam. No może i gubiłam, ale co miałam zrobić w związku z tym? W czepku miałam chodzić po biurze? No niby nic takiego, zwykła uwaga, można przeżyć. Jednak kiedy po raz enty znów się czegoś uczepiła i zaczęła przeżywać, że niby coś źle poukładałam, to już nie wytrzymałam. Ile można takie coś znosić? Ponad pół roku to i tak zdecydowanie za długo. Poszłam do kierownika i powiedziałam zgodnie z prawdą, że ja już dłużej pracy z tą panią nie wytrzymam, że jak idę do pracy, to chce mi się rzygać i czy mogę zostać przeniesiona. Dowiedziałam się, że coś wymyśli. I myślała dość długo, bo aż do swojego odejścia, ale nic nie wymyśliła. Ponoć takie rzeczy jak przeniesienie "muszą potrwać". No i muszę zrozumieć, że "ludzie są różni", a ja muszę być cierpliwa. Dziwne, bo z działu do działu przenieśli mnie w ciągu tygodnia, a z pokoju do pokoju przez 3 miesiące się nie udało.

Ktoś też powie: dziewczyna czepia się pierdół, każdy czasem lubi ponarzekać, każdy każdego się czasem uczepi, zwróci uwagę. No niby prawda, ale "czasem" to jednak trochę co innego niż prawie dzień w dzień.

Pracowałam też z wyjątkowo nudną panią, która bardzo, ale to bardzo, lubiła opowiadać mi o swoich osobistych sprawach, ze wszystkimi szczegółami. Miała przy tym dziwną skłonność do skupiania się na kompletnie nieistotnych detalach, na które nikt, poza nią, nie zwracał uwagi. Zawsze musiała poinformować, którym autobusem jechała i czy jechał on szybko czy wolno, kogo spotkała na korytarzu z samego rana, co jadła na śniadanie i co zrobiła na obiad. Co powiedział jej lekarz, jakie ma wyniki badań, kto z działu robił sobie o której godzinie kawę, kto podgrzewał coś w mikrofali, a kto nie. Że taki sklep u niej na osiedlu otworzyli, a taki zamknęli. Jaki dział miał dzisiaj zebranie, a jaki nie miał. Co idzie dzisiaj kupić i czego ostatnio nie udało się jej kupić. Kto z jej znajomych wyjechał w góry, a kto na mazury - nie, nie znam tych jej znajomych. I nie wiem do teraz, dlaczego ona mi to wszystko opowiadała, dlaczego uznała, że mnie to wszystko będzie interesować.

No i też można powiedzieć, że to właściwie nic takiego. No bo czy ona robi komuś krzywdę tym, że jest nudna? Teoretycznie nie. Przecież nie dokucza, nie donosi, nie wyśmiewa się i nie wtrąca się, co trzymam na biurku. Jednak tymi bzdurami tak potrafi wykończyć człowieka przez cały dzień, że praca tak nie umęczy, jak ona i te jej bzdury. Ja wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że takimi pierdołami można przez cały dzień umęczyć człowieka. Jedyna rada: ignorować. Może to nieładnie, ale nie ma innego sposobu. Kiedy tylko odruchowo robię "acha", to już zaczyna się dalsza opowieść z cyklu ciekawych inaczej.

Niekiedy ludzie nie zdają sobie sprawy, jak takie zwykłe drobiazgi, pierdółki pozornie bez znaczenia, potrafią wykończyć, kiedy występują w nadmiarze. Po prostu chyba samemu trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć. Jak zresztą chyba wszystko w życiu.

Do stworzenia tego wpisu skłonił mnie pewien post na twitterze. Jakaś małolata skarżyła się, że nie było jej w domu, a "wredna" siostra nie odebrała paczki. A czy miała taki obowiązek? Ja dobrze wiem, jak to jest, gdy wiecznie trzeba komuś coś odbierać, otwierać, sprawdzać, naprawiać i dostarczać. W końcu dostaje się kurwicy - po prostu. Rodzi się frustracja i pojawia się w głowie pytanie: czy ja jestem jakąś dziewczynką na posyłki? Nikogo nie interesuje, jak ja się czuję, mam tylko wypełniać jakieś wyimaginowane obowiązki. A już próba zwalania na mnie opieki nad starszą osobą, która nie jest moim rodzicem, to już był szczyt. No bo przecież "jestem akurat w domu" i "mam czas". No już nie mam tego czasu, jak ktoś mi go ciągle zabiera i wypełnia duperelami. Swoimi sprawami, a nie moimi.

Dlatego w pełni rozumiem tę "wredną" siostrę. Nie jej paczka, nie jej sprawa, może nawet w ogóle nie była poinformowana, że jakaś paczka będzie. A może bez przerwy musiała odbierać jej jakieś paczki i w końcu słusznie powiedziała "dość". Ja dałam sobie wejść na głowę, to później miałam: a weź to, a weź tamto. Tak, jakby to mój obowiązek był. Czasami jeszcze zamiast wdzięczności, to pretensje w stylu "a co tak długo?".

Komentarze